Dniem żyję i na synów żywych patrzę stary.
Nigdym słowem pogardy nie dosięgnął wiary.
Gdy się synowie twoi na marach położą,
wtedy się oczy twoje szeroko otworzą.
Kiedykolwiek nieszczęścia piorun mnie przytłoczy,
klęski wszystkie przyjmuję, — — otwarte mam oczy.
Od lat nie przestąpiłeś progów tego domu.
Wiedz, że Bóg nie przebacza swej krzywdy nikomu.
Nie chcę litości Boga, co jej nie rozumie.
Chcę go uczcić, by mojej cześć przywrócić dumie.
Cokolwiek byś uczynił, ten Bóg cię ukarze.
Zanim cios mnie dosięże, winę z siebie zmażę.
Przestrzegać cię nie będę. Zbędę cię milczeniem.
A to pragnę, byś zgiął się pod losu brzemieniem.
Boga wyzwę do czynu i spełnię ofiarę.
Na dniu tym samym Bóg spełni swą karę.
Niech dom mój runie, jeźli Bóg go sądzi.
Lecz człowiek rządzę ja, — nie Bóg tu rządzi.