Jeźli chcesz Boga przeżyć, — każ spalić świątynię!
Wtedy Bóg ci przebaczy, — żeś marnym był w czynie.
Lecz skoro chcesz ofiarą pojednać się z niebem,
powleczesz się żebraku za synów pogrzebem.
Com zamyślił, dopełnię. Za nic mi przestroga.
Bóg mnie wyzwał, — a teraz ja wyzywam Boga.
Bóg cię oślepił w sądzie i rozumie.
Poznaję boskie dary.
Ja już mym wzrokiem rozeznać nie umię
wiary od niewiary.
Już wszystko we mnie żyjące umarło
w on dzień bezczelnej kary,
gdy w dzień świątalny dzieci moje giną,
święconych wężów zmiażdżone uściskiem. —
Dziś dawne modły powtarzam, — niech płyną,
jako te kamienie do lądu,
rzucone wodą — —
i wiem, że nikt ich nie słucha;
i padają, jak padają kamienie
o skałę, gdzie przystań głucha.
A jeźli modlitwę mówię
i w dźwięk ją składam proszalny, —
to, że się modlę ku sobie,
sam głuchy, jak cios ten skalny,
jak sam Bóg.
Pozejdon to jestem ja, — jestem wieczny. —