Strona:PL Wyspiański - Dzieła malarskie.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Każdy z tych poemacików, a jest ich, jeżeli się nie mylę, około 40, opatrzony ilustracją ołówkową Wyspiańskiego. Ilustracja! to profanacja — chciałem tylko określić, o co chodzi — to nie były ilustracje, to słowo, przeobrażone na linję i formę. Wrażenie, jakie odbierał Wyspiański podczas czytania tego lub owego poematu, przetwarzało mu się w tej samej chwili na odpowiednią linję, przybierało całkiem „conforme“ formę, napozór nic nie mającą wspólnego z poematem samym, a będącą w istocie samej najtajniejszym hieroglifem słowa.
I tu otworzyła mi się najgłębsza tajnia twórczości. Jest jeden punkt węzłowy w duszy twórczej, w którym wszystkie wrażenia, odbierane przez różnorodne zmysły, w jednię się zlewają! Dźwięk, linja, barwa — staje się Jednią, nierozerwalną Jednią.
Dźwięk przetwarza się w odpowiednią linję, barwa w odpowiedni dźwięk, wrażenie dotyku, ciepła lub zimna wywołują ekwiwalenty wzrokowe, lub słuchowe.
Otóż w duszy Wyspiańskiego wszystko przetwarzało się na linję, formę, bryłę — w tym zakresie czuł, myślał, słyszał.
Każde słowo było dlań kreską, zdanie linją, szereg zdań formą: to najgłębszą tajemnicą jego całej literackiej twórczości.
Myśli swoje obrysowywał konturami, uczucia widział jako barwne plamy, zdarzenia przedstawiały mu się jako trzywymiarowe bryły — tworzył dla nich całkiem malarskie perspektywy, oświetlał tu i owdzie dyskretnie porozrzucanemi plamkami, a wszędzie, gdzie tylko samem słowem posługiwać się musiał, gdzie słowo stawało się abstrakcyjnem i refleksyjnem, wtedy nie dawał sobie rady, czego najlepszym dowodem poroniony jego dramat „Lelewel“.
A zasię: wszystko to, co w Wyspiańskiego tworze wyda się niezrozumiałem i enigmatycznem, stanie się całkiem jasne, jeżeli powiedzenie jego umie się przetworzyć na malarskie walory.
Wracając do impresyj, w których Wyspiański daleko intensywniej wyraził to, co Maeterlinck powiedział, skarb ten niestety zatracony.
Spadkobiercy powydzierali pojedyńcze kartki z tego tomiku i posprzedawali antykwarjuszom za koronę, lub dwie.
Trzy kartki, nieocenionej wartości ocalały dzięki pietyzmowi Włodzimierza Żuławskiego, który je za stokrotną cenę zakupu uratować zdołał, i on też to uratował od zupełnej zagłady i zaginięcia rzeczy, które dla przyszłego badacza twórczości Wyspiańskiego staną się nietylko kopalnią złota, ale najbogatszych diamentów — między innymi kilkadziesiąt kartek z cudownemi rysunkami naszych polnych kwiatów, rysowanych z ścisłością najsumienniejszego profesora botaniki, a równocześnie gotowy już materjał dla tej ich przebogatej stylizacji, jaką podziwiamy w płomieniach lilji, w rozżagwionych rozpryskach ostów, w lotusowej rozłożystości naszych jeziornianych nenufarów, w jego witrażach i polichromji.
Zbiory Włodzimierza Żuławskiego, to przebogate muzeum właśnie tych rzeczy, najintymniejszych dla twórczości Wyspiańskiego.
Pomiędzy innymi znajduje się w posiadaniu Żuławskiego niesłychanie ciekawy raptularz Wyspiańskiego, w którym ten wielki artysta ze zdumiewającą skrupulatnością wpisywał nietylko wszystkie zdarzenia całego dnia, rozmowy, jakie prowadził z odwiedzającymi go ludźmi, ale nawet każdy gulden, który tego dnia do jego kasy wpłynął.


Nie było w Polsce przykładu, by którykolwiek z artystów mógł się w równie doskonałej mierze posługiwać dwoma środkami artystycznemi: słowem i formą czysto malarską, a więc dźwiękiem, linją i barwą.
W duszy Wyspiańskiego dokonał się ten zdumiewający cud, że słowo stało się linją, w jej najróżnorodniejszych przejawach, a naodwrót linja słowem!