Aczkolwiek linje tego dramatu załamane. Głęboko się nad tem zamyślił, gdym mu o tem mówił.
I to dziwne: jestem przekonany, że, gdyby była się nadarzyła sposobność, okazałby się Wyspiański równie wielkim architektem, jak był wielkim, jako malarz i poeta.
Namiętnie kochał architekturę, i to wyłącznie tylko gotyk. Przestudjował olbrzymią sześciotomową encyklopedję budownictwa gotyckiego Violet-le-Duc’a z tą niesłychaną sumiennością i skrupulatnością, jakie wszelkie jego poczynania i w sztuce i w życiu prywatnem cechowały, zwiedził cały szereg gotyckich katedr we Francji, a przedewszystkiem w Amiens i Chartres, — okazywał mi setki rysunków architektonicznych, uwidoczniających nawet najdrobniejsze szczegóły — a z jaką to maesterją, z jakiem głębokiem znawstwem, z jakiem genjalnem, intuicyjnem wczuciem było to wszystko rysowane! — (Chryste Panie! gdzie się podziały te rysunki?!). Otóż ja, który równie namiętnie ukochałem gotyk, jestem przeświadczony, że nikt może głębiej, niż on, nie wniknął w przepastne tajemnice i nikt by, prócz niego nie zdołał wskrzesić zmarłego cudu gotyku, ale on właśnie w swoim dramatycznym tworze zawiódł, jako architekt.
A całkiem już poplątane architektoniczne linje w „Nocy Listopadowej“.
Bądź co bądź jest Wyspiański dla mnie jakoby jakieś fenomenalne zjawisko, potężny ogromem swojego tworu, a nierównie potężny w swej strasznej, ponurej tragedji: był pogrobowcem!
Zamknął w chmurnym i górnym majestacie epokę — nie danem mu było stworzyć nowej, ani jej nawet rozpocząć, ale danem mu było wielkie dostojeństwo, by się wspaniałą kopułą roztoczyć nad sarkofagami tych, z których rodu się wywodzi i tych, którzy przez wiek cały narodowi umrzeć nie dozwolili.