było mu zamało, choć każdy rodzaj na swój sposób przeinaczał i wybijał na nim osobiste piętno; całe życie szamotał się jeszcze z muzyką, która była mu tak niezbędna, że w każdem jego dziele odzywają się jej podźwięki, a nie zdołał jej sobie shołdować i uczynić narzędziem powolnem.
Wyspiański ma prawdziwego twórcy wszystkie cechy znamienne. Najpierw, iż w każdej dziedzinie, której się dotknął, pozostawił rzeczy nowe, których przed nim nie było. Dalej, że wszystko czerpał zawsze z siebie, na wszystko patrzył własnem okiem. Rzeczy banalnej, oklepanej, konwencjonalnej, nikt nie znajdzie w jego dziele. Środkami wypróbowanymi wręcz gardził, ubitych gościńców unikał, szedł zawsze własnym szlakiem, sam torując sobie drogę. Tworzywo czerpał zewsząd, lecz zawsze, by tworzyć zeń rzecz nową, własną. Nie przeżuwał niczego.
Twórczość nie jest u Wyspiańskiego stanem jakimś wyjątkowym, zależnym od chwilowego natchnienia. Jest mu ona chlebem powszednim, nieodzowną potrzebą ducha. Powiadają, że i Homer czasem drzemał; Wyspiański nie drzemał nigdy. Twórczość jego była w ustawicznem napięciu. Na jej usługi oddane były nieustannie wszystkie władze jego ducha. Więc przedewszystkiem umysł badawczy, wnikliwy, przeszywający wszelkie tradycyjne czy konwencjonalne obsłonki, by wszędzie dotrzeć do dna, do samego jądra, przeniknąć wskroś wszystkiego istotę. Dalej — wrażliwość artystyczna, aż niesamowicie pożądliwa, wszystko wchłaniająca, nigdy nienasycona, wiecznie łaknąca i głodna. Czujność jego na wrażenia artystyczne jest tak zaostrzona, wciąż w tak niecierpliwem wyczekiwaniu nowych wstrząśnień, iż możnaby ją chyba porównać z naprężeniem kochanka, nadsłuchującego kroków ukochanej, lub myśliwca, czyhającego na tokowanie głuszca. W rozkoszach jego artystycznych uczestniczą nietylko wszystkie władze duchowe, lecz, rzekłbyś, wszystkie zmysły w ekstazie zawrotnej. Gdy myśli o postaciach Homera to „dusza w nim wywraca koziołki“ i czuje „jakby mu ktoś miód i mleko lał na