serce.“ Gdy zbliża się do katedry w Reims, serce zamiera mu w piersi, coś w nim woła „Nie chodź dalej, wróć się!“ — to obawa, że rzeczywistość nie sprosta oczekiwaniom. Są wrażenia tak silne, że się przed niemi wzdraga: Hamleta nie widział na scenie, „nie miał odwagi go zobaczyć!“
Wrażenia te nie są chwilowe i przemijające, lecz, raz wchłonięte w duszę i przyswojone, pozostają w niej na zawsze, wciąż świeże i żywe, iż zapewne nieraz stawią się opornie wrażeniom nowym, nim te znów organizm artystyczny na swą modłę przetopi i przyswoi. I bodaj, czy z tego starcia dawnych wrażeń z nowemi nie wyłania się żywioł dramatyczny, będący zawsze podłożem twórczości Wyspiańskiego. Bo wszelkie wzruszenie artystyczne zapładnia twórczość poety. Czasem dzieje się to w sposób nieoczekiwany i nieuchwytny, urągający wszelkim dociekaniom badaczów, szukających biurokratycznie „priorów“ dla artystycznej twórczości. Huk dzwonu katedry w Reims przemienia się w jego wyobraźni w widok korowodu postaci w złotogłowiach i zbrojach, ściganych przez rozszalałe tłumy półnagie i obdarte. Raz Wyspiański w notatniku zapisuje: „Kończę Hamleta. Muzyka gra. Rozwijam dalej Hamleta.“ Kto zgadnie, co kiedy służyło poecie jako surowe tworzywo? Kto przeniknie szlaki jego duszy twórczej? Nie sprosta temu nawet twórca inny, bo ten zna drogi inne: swoje własne.
U Wyspiańskiego pierwszym zawiązkiem utworu bywała chyba najczęściej jakaś chwila przeżycia lub wzruszenia artystycznego, które stanęło w dramatycznem przeciwieństwie do faktycznej lub myślowej rzeczywistości. Ta chwila wzbudziła w duszy poety wizję, której umysł jego nadawał myślowy zręb, by go wyobraźnia omotała w poezji przędziwo cudowne.