A jak malowane są te wszystkie portrety, studja i krajobrazy? Do jakiej szkoły je zaliczyć? Niech nad tem łamią sobie głowę fachowcy, jak już nieraz ją sobie łamali — napróżno. Gdy obrazy Wyspiańskiego wędrowały z wystawami „Sztuki“ po miastach zagranicznych, tamtejsi krytycy, nie wiedząc, w jakiej szufladce Wyspiańskiego pomieścić, i z jakim „izmem“ przylepić mu etykietę, dopatrywali się czasem pokrewieństwa jego z Hodlerem: mistrzem szwajcarskim, z którym bodaj Wyspiański nie spotkał się nigdy, a z którym łączy go chyba podobieństwo przypadkowe i czysto zewnętrzne. Wyspiański plastyk od dzieciństwa formował się zwolna, zrazu na kamieniach wawelskich i pomnikach kościelnych, potem w swych wędrówkach po kraju, studjach szkolnych, badaniach własnych, pracą pod okiem Matejki, pielgrzymką po katedrach włoskich i francuskich, zwiedzaniem budowli, muzeów i wystaw paryskich, ale zawsze formował się samodzielnie, to sobie jeno przyswajając, co przylgnąć mogło do własnej jego wizji artystycznej. Do omawiania tych rzeczy brak mi jednak i wiedzy fachowej i odwagi, zwłaszcza gdy wspominam, co Wyspiański pisał do Laszczki: „u nas o sztuce nic się nie pisze, co i tak już jest postępem wielkim, bo się milczeć nauczyli przynajmniej“!
Jeśli mimo to pozwoliłem sobie na kilka uwag ogólnych, uczyniłem to z dwu powodów. Najprzód, iż w innym liście Wyspiański uskarża się na sfery artystyczne, „że nawet nie miałem tej satysfakcji, żeby być przez najbliższych zrozumianym, a za to zrozumieli mię