ce“, której akty przeplatać miały akty „Bolesława“. On tak wyolbrzymieje duchowo, że nawet świat pogański uzna w nim jednego z „naszych świętych“, a jednak ulegnie pod ciężarem swych win, gdy od Śmierci się dowie, że to jego dzieło, jeśli Piastów „szczytny gród“ teraz „gruz i cmentarz“, że jego prawda „we śmierci jeno wiecznie trwa“, że „prawda twoja prawdzie kłam“. Zwycięzcą będzie jedynie wiecznie obracające się koło życia. „Bolesław Śmiały“ uzupełniony „Skałką“ jest tragedją olbrzymów, próżno zmagających się z losem, tragedją wspaniałą, przemyślaną, aż nazbyt bogatą myślami, by widz teatralny ogarnął je wszystkie umysłem.
Cykl tragedji greckich rozpoczął Wyspiański w czasie ilustrowania Iljady, gdy wczytywał się w pisarzy helleńskich. Wtedy powstał „Meleager“ i „Protesilas i Laodamia“, pomimo swego tematu mniej staro-greckie niż napisane później, współcześnie w Polsce dziejące się dramaty: „Klątwa“ i „Sędziowie“. Zwłaszcza nad „Klątwą“, skończenie piękną swą prostotą i potęgą swej tragicznej grozy, unosi się starożytne fatum, przemienione w tkwiącą w nas samych „dolę, los, wieczną krzywdę człowieka“, polegającą na tem, że „czego unika, przed czem ucieka, to mu przed oczy żądza zwleka, żądza w najgłębszej tajni ukryta“. Pomimo wolnej woli, człowiek próżno się zmaga z tą Dolą, tkwiącą w nim samym, zmóc jej nie zdoła, chybaby był bohaterem. Więc bądźmy bohaterami! — poradzi nam Wyspiański w swych dramatach narodowych.
Poniekąd za przygrywkę do nich uchodzić może „Kazimierz Wielki“: król-kościotrup, na to z grobu powstały, taki jakim go wymalował na witrażu: „w naród mój bolesny jamami oczu wygasłych patrzący“, by nas ostrzegał, byśmy nie byli „rozmiłowani w tych przegniłych trupach“ i nie starzeli się „w coraz dalsze patrząc groby“, i by w pierś pogrzebowego mówcy rzucić mło-