ucierpiała na tym nadmiarze goryczy, lecz naprzód wybiła się inna tragedja wewnętrzna: duszy poety. Bo Wyspiański nietyle współczesnych „sercem gryzie“, co sam gryzie serce — własne. Nienawidzi poezji grobów, bo ma ją w piersi, bo nią wskroś przesiąkł od dzieciństwa. Wrogiem mu są trupy i truchła, bo nie może oderwać od nich oczu. „Terminowałem długo u wielu przemożnych potęg, które władały myślą moją — i teraz czas mi wyzwolić się“. Chce się wyzwolić siłą woli i wbrew swej duchowej istocie woła „Poezjo precz“! — w największem napięciu poetycznego natchnienia. Walkę z teatralnością wiedzie na deskach teatru scenicznemi kategorjami myśli. Siłą woli głosi radość i wesele, mając duszę rozdartą bólem. Cięży na nim przeznaczenie tragiczne, iż „czego unika, przed czem ucieka, to mu przed oczy żądza zwleka, żądza w najgłębszej tajni ukryta“. Więc „Noc Listopadowa“ opromieni wszystkimi blaskami poezji wyklętej, myśl jej podstawową ujmie w przepiękną wizję poetyczną Kory, przechowującej ziarna, i wizję Łukasińskiego: Prometeusza polskiego, ślubującego się wszystkim mękom i bólom, byle kiedyś wzeszło swobody słońce.
A że teraz dla niego — żywota prawo, natchnieniem wiedziony poszedł nie między ludzi żywych, lecz między nagrobki i pomniki wawelskie („Akropolis“) i między nie niesie radość i wesele, iż srebrne anioły i marmurowe dziewice porzucają straż grobowców dla chwili uciechy życia,