pozwól na miłość pluć, deptać pierś twoję,
łam się, przeklęty, w poddańczej niewoli
upokorzenia, — — — tej jednej granicy
nie wolno lekko przejść. — — Tego się boją!!
Ha, ha!! Byliby już wolni z ciężaru!
Ciężar im gniecie kark i wagą nuży, —
ten jeno jeden Strach! — To, że nie wiedzą,
co tam — — — za grobu żelazną zaporą
czeka ich jeszcze — tam, — skąd nikt nie wraca,
by żył w spólnocie z krwi, kości i ciała, —
jeno, by dusza marą się błąkała
na pośmiewisko, — nim grzechów nie zmyje; —
to, — to, co tak zazdrośnie grób nam kryje;
to, to, — czego się nigdy nie dowiedzą:
co dalej za tą ludzkich zagród miedzą.
Raczej wiadome złe przyjąć ich zmusza,
niźli to brzemie brać, — — co weźnie dusza. — — — Rozważni! — Mądrzy! — Arcymądrzy tchórze!
Najbezczelniejszy — tutaj stanie niemy:
po za tą wiedzą — dalej — nic — nie wiemy.
(w myśli
Już myśl o śmierci — za samą śmierć starczy.
I teraz! patrzeć! na ich dalsze życie,
jak gną się trwogą w swych grzechów brzemieniu
i Sąd najsroższy mają — w swem sumieniu!
(i nagle spostrzega,)
(że nie był sam:)