Ją, Ledy Makbet. — Nikt nie jest w stanie mi tego wyperswadować, że to nie była Ledy Makbet, — ale Modrzejewska.
W chwilę później witałem się w ciemnym kącie za kulisami, w ciasnocie tych miejsc, niejednemu dobrze znanych, z Dunkanem i Donalbeinem.
Albo skoro grano przed niedawnym czasem dla występów Modrzejewskiej Makbeta razy kilka, — innym znów razem siedziałem w jednym pokoiku razem z Dunkanem, Makdufem, Donalbeinem i rozmawiały ze mną ich królewskie i wysokie moście bardzo przyjaźnie, czytali z jakichś kart i półszeptem wymawiali rytmiczne słowa. Powiecie może, że przepowiadali role?
O doli swej twardej mówili,
O Doli ciężkiej i żmudnej;
przez chwilę u wstępu tej chwili,
gdy mieli rozegrać swą Dolę.
Czyli to życiem tych królowie żyli?
Czy ci skazani na królów niewolę?
W złotych kołpakach, w kirysach, we zbroi,
z mieczmi, w szkarłacie, w koronie,
przez jedną chwilę we sztuce przebyli
tę pogoń, — ten pościg ducha:
kiedy myśl wprzęga w rydwan tysiąc koni
i prawda, jako wulkan wybucha
i sto żywotów pod lawą pogrzebie:
myśl niezwalczona, — ścigająca — siebie.
Przesiadywałem u Makbeta i widziałem, jak z każdą chwilą rósł w króla i zdobywał krwią to, czego był raz zapragnął.