Strona:PL Wyspiański - Hamlet.djvu/29

Ta strona została przepisana.

Oczy rozwarte dwu świec płomieniami
widzą wszystko, — co skryte przeszłości nocami.
Widzą wszystko i mówią wszystko: jak się stało.
Ilu Szatanów podszept temu dało.
W lokach, w zawoju białym, śpiąca, przebudzona,
ktoś jest? — W zaskrzepłym ruchu jasna stoi.
Ktoś jest? — W straszliwym bolu twarz stężona.
Ktoś jest! — Wzrok sięga piekielnych podwoi.
Naraz, stąpiła. — Łzy po jasnej twarzy.
Zatrzymała się, — stoi, — myśl na czole waży.
Boli ta myśl. — O! ściga tę myśl urodzoną:
Widzi tych ludzi dwóch, — co śpią na straży.
Trza ich umazać krwią, — by ich sądzono
winnymi! — Tam! Doścignął wzrok: łoże Dunkana!
A! — Widzi!! — Naprzód znów krokiem zstąpiła.
Tam pójdzie, — tam ją gna przymusu siła
pamięci, — myśl jej tam, nieubłagana:
niezapomnij krwią splamić rąk sług i oręża...!

Wstrzymany dech: — odkryta zamku tajemnica.

Przystanęła. — Z ócz bruzdą spływa łza, łza węża.
Łka, cicho łka, — niedolę duszy swej widząca,
po tych schodach — na piekło powtórne idąca,
Ledy Makbet. — Widziałem: w oczach tysiąc mieczy!
Niezapomnieć. — Kto oczy od ócz tych uleczy?!

Kiedy indziej Hamleta grano.
Idę do garderoby pana Jednowskiego i zastaję Króla-Ducha już na wychodnem. — Cisza za sceną. — Szedł właśnie i już czekali na niego z księżycem.
W pokoiku jednym zastaję razem na wesołej pogawędce panów Rozenkranca i Gildensterna, na kanapie