A już się było Światło dzienne wdarło
w grób i stanęło urągać w rozłamie:
»Otożeś król« — już słowem-krzykiem żarło —
»Korona twoim próchnom marnym kłamie!
Co było w tobie potęgą, umarło.
Król-żeś ty? — próchnem łyska zeschłe ramię!«
A mnie tu łzami wstydu twarz pociekła
i czarność na się i mroki nawlekła.
I stało się, żem wszystkie siły stężył,
kościec, — modlitwą jedną wstydu straszną —
jak w konającym bolu, raz rozprężył
i zatrząsł samym sobą; — — tę rubaszną
gawiedź ciekawą trwożąc, bom zaciężył
nad nimi Grozą Śmierci nieustraszną:
sypiąc się w proch, co jeszcze łudził zsiadły;
w popioły kości rozprzęgłe opadły.
Stała tych łudzi półkolem gromadka;
jedni tarany dzierżą, kute młoty —
jakaś zbłąkana, bezpańska czeladka! —
inni papierów pliki, kreślą noty,
sprawdzają, biorą gromnic żar na świadka;
to ku koronie łysną; na pozłoty
wpółbiedrza,... wszędy ciekawi i skrzętni,
aż ustali: — już tylko na mnie patrzą, smętni.