Już kości leżą znów w sosnowej trumnie,
ze świeżych pni ciosanej, z boru;
już chłonę zapach, już czar powiał ku mnie
żywicy lepem i świerków koloru
jakaś majaka w oczach staje; — szumnie
gałęzie zwieśne gwarzą, — jak wieczoru
owego... Boże! czyliż go przypomnę...
gdy, — wszakci było tu — Szczęście ogromne
Swięta pieśń szczęścia, co się w każdym śpiewa,
choć o tem nie wie, ale przedsię czuje,
że szczęście jest, co w piersiach się przelewa
i myślom z chaty pałace buduje;
że potem taki człowiek jest bogaty;
już choćby rozdał wszystko, nie zrujnuje
śpichlerza, gdzie mu Miłość skrzynie ładzi
a rękę Litość serdeczna prowadzi,
tak się cudowny nad nim dźwięk rozbrzmiewa.
A on, że w dźwięku czasem się zasłucha,
nie mogąc zrazu wiedzieć skąd przylata;
skąd zrywa go na wielkie loty ducha;
skąd wznosi go w rozległe sfery świata
ów dźwięk, — co nagły, jak wulkan, wybucha
i z ideami świętemi go brata, —
jest zasłuchany i czuje się boży,
jak dziecko, skoro mu Ojciec położy