To jest tu. — Tak poznaję, — rozpoznaję teraz
ten kłąb skał, kędy chłopiec wybiegałem nieraz
na szczyt — i myśl bawiłem i wzrok wirem fali,
co tam skłębiona bije pianą, — —
(zatrzymuje się zaniepokojony)
(słucha)
Ktoś się żali —?
(wicher)
Żali się — na mnie. — Słyszę to wyraźnie.
Ktoś me imię wymówił —? Czyli krzywdę komu
zrobiłem? Kto, — co skarży się aż tu do domu?
Ja niepamiętam nic. — Źle co czyniłem?
Pieśni o mnie śpiewają; nieznam, nic niepomnę.
Jestem u brzegów moich, brzegi mam przytomne,
ojczyste moje skały, mój kraj! — Kto się skarży?
(ostro:)
Kto się skarży? — I czego chce? — Przeklęta skargo!
Zmilknij! — Nie ja! — Niewinien ja twojego skonu.
Wichry śpiewają pieśni. — Pożar Ilijonu!
A!!!
Biegnie ku mnie pochodnia płomienia.
Polikseno, któż ciebie w słup ognia przemienia?
Stój! — Tam twoi rodzice, związani w powrozy,
leżą u stóp ołtarza. Ha, już ich dosięga
chyża dłoń Dyjomeda. Cedrowe podwoje
liżą prędkie ogniki. Dym kłębi się w zwoje.
Niemogę patrzeć. — Stój! Stój ręko krwawa! —