Trzy arkusiki, farsa, muszę być na próbie...
Reżyserze — o widzisz tę w laurach kobietę:
Muza, posiadła serce, — myśl mą wyzwoliła;
czegóż ona się kłania?!
Otrzymała wieńce.
Czegóż tak ciągle dyga? Do ust wznosi ręce?
Wzruszona jest, — dziękuje za uznania tyle.
Moment jedyny szczęścia: oklaski przez chwilę.
Cóż to? Nie w roli?
Rola mnie nie żywi.
Przytem o mnie niedbają i na mnie są krzywi.
Ja niedbam. — Już skończyłem. Już na nic nie czekam.
Nawykłem do tych desek. Mogę precz. — Odwlekam.
Goniłem niegdyś sławę, grywałem Hamleta.
Nowe dzisiaj Hamlety. — Dom. — Dzieci. — Kobieta. —
Sława artystów! Nie dziwne mi wieńce.
Miałem ich pełne dwie, o te dwie pełne ręce,
gdy mój święciłem dzień trzydziestu lat na scenie.
Oklaski miałem ich, uznanie i znaczenie.