Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/11

Ta strona została skorygowana.

Jakkolwiek malutka mówiła cicho, głos jej usłyszała matka.
Zwolna podniosła powieki i z trudnością zwróciła głowę.
— Nie, moja droga, ja nie śpię — odrzekła głosem złamanym.
Spostrzegła doktora i wyciągnęła ku niemu drżące dłonie prawie przezroczyste.
— A! to pan, panie Bordet — wyrzekła, za każdem słowem chwytając oddech — bardzo jestem szczęśliwa, że pana widzę.
Doktór zbliżył się do chorej i ujął ją za rękę.
— Czy się nie spodziewałaś mnie, moje dziecko? — zapytał dobrotliwie.
— Tak często przychodzi pan doktór, a ja od tak dawna nie opuszczam łóżka... Znuży się pan kiedy...
— Nie myślisz pani tego, co mówisz, kochana pani, nieprawdaż? Gdybyś tak myślała byłoby bardzo źle — odparł zacny człowiek tonem wymówki — przestanę wtedy dopiero przychodzić, gdy pani wyzdrowiejesz.
Germana westchnęła głęboko.
Doktór ujął ją za puls.
Zaledwie czuć się dawał pod doświadczonemi palcami.
Doktorowi zmarszczyły się brwi.
Ten wyraz twarzy nie uszedł przed biedną kobietą niedostrzeżenie.
— Moje dziecko — zapytał — czy przyjęłaś lekarstwo, które ci zapisałem wczoraj?
Tym razem odpowiedziała mała dziewczynka.