Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/112

Ta strona została przepisana.

— Ryszardzie!.. o! Ryszardzie... mój bracie!..
Te słowa wywarły na przemysłowcu wrażenie jakby uderzenie szpicrózgą w twarz.
Otrząsnął się gwałtownie.
— Ja nie jestem już twoim bratem! — rzekł, wskazując mu drzwi. — Wyjdź, nieszczęsny! Wyjdź odemnie, gdzie mogłeś wejść tylko kłamstwem, podając fałszywe nazwisko. Wyjdź.
Robert nie poruszył się wcale.
Ryszard postąpił ku niemu.
— Wyjdź! — powtórzył po raz czwarty.
Nowoprzybyły wcale nie usłuchał tego rozkazu.
Twarz jego ruchliwa przybrała wyraz rozpaczy, a jednocześnie głosem, od udanego wzruszenia, prawie niewyraźnym, wyjąkał:
— Ryszardzie, więc zawsze prześladować mnie będziesz swym gniewem? swą nienawiścią?..
— Co mówisz o gniewie i o nienawiści — odparł gwałtownie przemysłowiec — byłyby one zapewne słuszne, ale żadne z uczuć nizkich, nie dyktuje mi postępowania. Ty mnie przejmujesz tylko pogardą — jak najgłębszą pogardą!.. Odejdź... Nie kalaj dłużej mego domu swą obecnością... Ja ciebie nie znam!.. Ja ciebie nie znam!..
— Ryszardzie, jestem twoim bratem.
— Nie wstydź imienia naszej rodziny!
— Ryszardzie, Bóg przebacza żałującym! Matka nasza i ojciec, gdyby żyli, byliby mi przebaczyli!.. Byłżebyś bardziej nieubłagany, niż oni byliby?