— Ojciec nasz byłby cię przeklął, matka byłaby umarła ze zmartwienia, gdyby wiedzieli jakiemu nędznikowi dali życie.
— Ryszardzie! nie bądź bez miłosierdzia!.. błagam cię...
— Jakąż nową podłość knujesz, skoro się tak poniżasz?
Robert ani się zmarszczył pod tą nową obelgą. Do końca chciał grać rolę, którą sobie zakreślił.
— Mój bracie — podchwycił tonem jak najpokorniejszym — nie odtrącaj mnie... nie odmawiaj roi swego pobłażania!.. Ja potrzebuję podpory, ja potrzebuję rad.
— Ażeby ich nie spełniać...
— Przysięgam ci...
— Ja dawałem ci rady dawniej! — przerwał Ryszard.
— Byłem tak młody...
— I ponowiłem ci przed dziesięciu laty, po raz ostatni, gdyśmy się z sobą znaleźli. Wtedy nie poszedłeś za niemi i dziś nie uczynisz lepiej. Mówisz o podporze. Jakiej się odemnie spodziewasz? Podpora w tych czasach ma jedno tylko znaczenie: pieniądz. Przychodzisz żądać odemnie pieniędzy?
— Nie.
— Więc czegóż?
— Pracy...
Ryszard Verniere wzruszył ramionami.
— Zaprzestań tej komedyi śmiesznej, która nie oszuka nikogo! — rzekł z goryczą — zanadto dobrze cię znam, ażebyś mnie w pole mógł wyprowadzić, i czytam
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/113
Ta strona została przepisana.