Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

Nie był rozbrojony, a jednak wspomnienie matki, wywołane przez Roberta, poruszyło go do głębi serca.
— Podnieś się — wyrzekł głosem spokojniejszym — usiądź i wytłomacz mi, nie usiłując oszukać, bo to byłoby daremne, cel twojej podróży do Paryża...
Jednocześnie Ryszard Verniere usiadł na fotelu po za biurkiem, a Robert, zamiast usiąść, stał przed nim.
— Pomówię z tobą szczerze — rzekł.
— Proszę.
— Jestem zupełnie zrujnowany, bez wyjścia, bez środków...
— Żona twoja przecie posiada jeszcze majątek.
— Co pozostaje jej, należy do Filipa de Nayle, jej syna.
— I nie chce, ażebyś sięgnął po kapitał, stanowiący o przyszłości jej dziecka...
— Wiele zawiniłem względem niej. Nie ufa mi...
— Daleki jestem od ganienia jej... Postępuje jak dobra matka...
— Ryszardzie, nie jestem już młodym... starość się zbliża, i przysięgam ci, że już nastał dla mnie wiek rozumu...
— Powinien był nastać przed dwudziestu laty?
— To prawda. Ale po co mi wspominać to teraz?.. Nic nie jest do powetowania... Nie możesz mi odmówić ani zdolności mechanika, ani talentu wynalazcy...
— Nie zaprzeczam... ale jaki z nich zrobiłeś użytek opłakany?.. Przekładałeś nad pracę rozpustę...