— Tak, panie doktorze... Poszłam do apteki z receptą; daję mamusi co godzinę po łyżeczce.
Maleństwo miało łzy w głosie.
Marta, córka Germany, skończyła pół ósma roku, ale wyglądała na dwanaście, dzięki rysom twarzy, ożywieniem, inteligencją, wyrazem słodkim, sympatycznym.
Doktór, głęboko wzruszony, spojrzał na dziewczynkę z troskliwością prawdziwie ojcowską, poczem zagadnął:
— Czy zostało jeszcze trochę lekarstwa?
— Nie, panie doktorze, dałam mamie ostatnią łyżkę o siódmej zrana.
— Tak — wyszeptała Germana. — Droga moja Marta nie spała wcale... Całą noc czuwała nademną, jak prawdziwa siostra miłosierdzia... ta biedaczka...
Jęk wydarł się z gardła chorej i przerwał jej słowa.
Płakała.
Marta pobiegła ku niej i, otaczając ramionami, zawołała, płacząc także:
— Któż lepiej mógłby ciebie pielęgnować, moja droga mamusiu?
Doktór czuł się wzruszonym na taki widok.
Germana okrywała córkę pocałunkami.
Dusiła się.
— Pozwól mamusi odpocząć, moja droga — rzekł doktór, lekko usuwając małą dziewczynkę z objęcia matki.
Marta, łkając, usiadła w kąciku.
Wtedy Germana podniosła się nieco, ażeby się zbliżyć do pochylającego się nad nią doktora.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/12
Ta strona została skorygowana.