— Dziś myślę o pracy i pracować chcę, lub w łeb sobie palnę, bo nie chcę dłużej znosić upokorzeń w życiu, lub wegetować na łasce żony...
— I przychodzisz mnie prosić?
— O pracę.
— W jakiej postaci?
— O posadę w twej fabryce.
Ryszard spojrzał na brata przenikliwie, oczy w oczy, usiłując wyczytać jego myśli.
— O posadę w mej fabryce? — powtórzył, marszcząc brwi z wyraźną nieufnością.
— Tak — podchwycił żywo Robert. — Zatrudniasz wielu robotników, obstalunki napływają do ciebie bezustanku. Bezustanku wprowadzasz w wykonanie nowe wynalazki... Pracujesz po nad siły, wyczerpujesz się, ponieważ nie masz przy sobie osoby, zdolnej oszczędzić ci ciągłego natężenia umysłu, uzupełnić się, kiedy cię znużenie przygniata, pomódz ci w twych pracach, dać ci nawet nowe pomysły, z których mógłbyś wyciągnąć wielką część, dla podniesienia jeszcze renomy swej firmy... Dlaczegóż nie miałbym być, mój bracie, twoim potulnym współpracownikiem?
— To niepodobna — odparł oschle Ryszard Verniere.
— Niepodobna?
— Tak.
— A jednak...
— Daremniebyś nalegał! — przerwał przemysłowiec — zmęczenie i wyczerpanie, o których wspomniałeś przed chwilą, nie istnieje.. Ja nie potrzebuję nikogo...
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/120
Ta strona została skorygowana.