Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

Nie chcę mieć przy sobie żadnego współpracownika... a zwłaszcza ciebie.
— A cóż to za powód takiego rażącego wyłączenia?..
— Są w mej fabryce roboty wynalazków, które mają, doniosłość dla obrony kraju. Pojmujesz mnie?..
— Pojmuję, że mi wciąż nie dowierzasz.
— Tak!
— Podejrzewasz wciąż, że gram podłą rolę agenta naszych wrogów?
— Tak.
Robert obruszył się z gniewem.
Nie mógł opanować tego człowieka, dla którego patryotyzm i podejrzenia stanowiły puklerz, zabezpieczający od wszelkiej rany.
Wściekłość zawiedzionej nadziei uderzała mu do głowy.
— Więc — bąknął — odmawiasz mi chleba powszedniego?..
Ryszard odparł opryskliwie:
— Czyżeś mnie nie zrozumiał? Nie chcę wpuszczać do mego domu człowieka, którego obecność byłaby dla mnie przedmiotem ciągłych niepokojów. Człowieka, którego widok przypominałby mi przeszłość jego wstrętną. Pomimo jednak całego wstrętu, nie odmawiam ci przyjścia z pomocą.
— Dając mi pieniądze? — zagadnął Robert żywo.
— Kto ci mówi o pieniądzach? Gdybym ci je dał dziś, zalotnice i szulernie zabrałyby ci je jutro! Zresztą pieniądze, które zarabiam pracą, należą do mej córki.