— Bruksela? — powtórzył Robert pytająco.
— Tak. Na Brukselę pojedziesz do Berlina.
Poszukał godzin odjazdu pociągów nocnych.
— Dwunasta minut dwadzieścia! — rzekł z zadowoleniem. — Będziesz już w Belgii, gdy w Saint-Ouen spostrzegą, że kasa pusta. A teraz chodźmy na obiad.
Dwaj wspólnicy wyszli z hotelu i udali się do jednej z restauracyj w pobliżu placu Rzeczypospolitej.
Było już późno.
Tu już im nic nie przeszkadzało jeść długo, nie mówiąc już nic o uknutym spisku.
Obadwaj byli weseli, obadwaj patrzyli w przyszłość różowo.
Pierwszy Klaudyusz zauważył, że pozostali w restauracyi sami.
— Która godzina? — zapytał Roberta.
Ten wyciągnął z kieszonki kamizelki piękny chronometr na łańcuszku, przybranym licznemi brelokami.
— Jedenasta! — wyrzekł, spojrzawszy na tarczę emaliowaną.
Na widok tego pieścidełka wielkiej wartości, Klaudyusz Grivot nie mógł powstrzymać się od ździwienia.
— Jakto — zawołał ze śmiechem — czy niema lombardów w Berlinie?
— E! widzisz — odparł Robert — choćby mi zbrakło do ust co włożyć, nie rozstałbym się z nim... Ten