Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/160

Ta strona została przepisana.

Usiadł naprzeciw niego na fotelu przy kominku i wszczął rozmowę tem zapytaniem:
— Oddawna jesteś w Paryżu?
— Od kilku dni — odpowiedział Gabryel.
— A jednak Henryk, twój syn, z którym widziałem się onegdaj, nic mi o tem nie mówił.
— Nie wiedział, żem przyjechał.
Ryszard spojrzał na swego przyjaciela z widocznem zdziwieniem i miał go na nowo zapytać, gdy drzwi od gabinetu otworzyły się i ukazała się służąca Magdalena, śpiesząc na wezwanie pana, dzwonkiem elektrycznym.
— Moja kochana, mam niespodziewanego gościa — rzekł do niej przemysłowiec — zrób tak, żeby obiad nie był za mały.
— A to przyrządzę kuraka po myśliwsku i ugotuję raków, które mam w lodzie... Czy będzie dość?
— Dobrze.
Magdalena odeszła.
Ryszard nawiązał rozmowę, zapytując:
— Czem się to dzieje, żeś nie uprzedził syna i żeś się z nim nie zobaczył jeszcze po przyjeździe. Miał on lat szesnaście, kiedyś odjechał; odtąd myśli ciągle o tobie, mówi tylko o tobie, a wyrósł na mężczyznę, którego przecie pilno byłoby ci powitać i powinszować mu postępowania, które ja i brat twój wychwalaliśmy w listach do ciebie, przyznając mu rzadkie przymioty duszy i serca?
Te słowa, a raczej ton, jakim zostały wyrzeczone, dradzał pewną wymówkę.
Gabryel to uczuł i odpowiedział: