— W roku 1883, jak muszę ci to przypomnieć, mieszkałem w Paryżu, pracując w sztabie głównym ministeryum marynarki.
— Tak.
— Janina, biedna moja żona chora była już od dwóch lat, a choroba ta nas oddzielała od siebie. Nie przekroczyłem jeszcze tego wieku, w którym zmysły nieraz mają przewagę nad rozsądkiem.
Miłostki sprzedajne zawsze budziły wstręt we mnie. Napotkałem na drodze swej młodą dziewczynę. Skromna, niewinna, zarabiała na życie przy matce.
Dla mnie, człowieka żonatego, ojca rodziny, to dziecko powinno było być święte. A jednak przestałem panować nad sobą.
Popełniałem podłości za podłościami, kłamstwa za kłamstwami, kryłem się nawet z nazwiskiem przed mą ofiarą; nie wiedziała, kto jestem, nawet wtedy, gdy po kilku miesiącach została moją kochanką.
Gabryel Savanne przerwał sobie na chwilę i otarł pot z czoła.
Ryszard słuchał go w milczeniu.
Kapitan ciągnął dalej:
— Musiałem wyjechać do Tulonu i zabrałem kochankę z sobą, odrywając ją bez litości od matki, z którą już może nigdy nie miała się zobaczyć.
W Tulonie, po ośmiu miesiącach pobytu, otrzymałem rozkaz udania się do eskadry Wschodniej.
Kochanka moja miała zostać matką. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem ogrom mej winy, zawstydziłem się sam siebie.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/163
Ta strona została przepisana.