Doktór dał jej do powąchania soli.
Nie było to omdlenie, ale wyczerpanie, sprawione znużeniem.
Natychmiast zapanowała nad sobą.
— No, moje dziecko — rzekł doktór głosem łagodnym i przekonywającym — masz zaufanie do mnie... Chcesz odemnie rady... Posłuchaj mnie więc... Pojmuję wszystkie twe obawy, ale mogą być one nieuzasadnione... Możesz się mylić zarówno co do uczuć matki, jak i co do uczuć ojca twego dziecka... Gdybym się podjął odszukania, tobym odnalazł ich, jestem pewien, bo cierpliwością i wolą dochodzi się do wszystkiego... Gdybym ci przysiągł, że pozyskam od nich pomoc i przywiązanie dla twego dziecka, byłabyś szczęśliwą, nieprawdaż, myśląc, że Marta może spodziewać się szczęścia...
— O tak... — wyszeptała Germana.
— Więc... objaśnij mnie... Daj wskazówki...
— I owszem...
— Jakże się nazywasz?
— Germana Sollier.
— Germana Sollier — powtórzył doktór — nie zapomnę tego nigdy. A gdzież mieszkałaś, po opuszczeniu matki ze swym kochankiem?
— W Paryżu...
— W Paryżu?
— Tak, doktorze... Opowiem ci wszystko i oby to wyznanie mogło dopomódz przyszłości mego dziecka...
Germana odetchnęła przeciągle, zaczerpnąwszy powietrza do zbolałej piersi, i rozpoczęła opowiadać głuchym głosem:
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/17
Ta strona została skorygowana.