Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/173

Ta strona została przepisana.
XXV.

Gabryel Savanne zbladł.
— Umarła! — powtórzył zgnębiony.
— Onegdaj odprowadzono ją na cmentarz — odpowiedział przemysłowiec — a ja szedłem za trumną... za trumną ubogich, opłaconą z dobroczynności publicznej.
Chwiejąc się, z okiem zagasłem, z twarzą człowieka bliskiego obłędu, marynarz wyjąkał głosem zmienionym, do niepoznania.
— Germana... umarła.. umarła, a ja jej nie widziałem, nie prosiłem o przebaczenie. Tutaj mógłbym ją był odnaleźć... a nie wiedziałem... i nie przyszedłem...
Nagle płomień zabłysnął w jego zamglonych źrenicach.
Pomyślał o Marcie i zawołał:
— Ale jej córka?.. jej córka?.. moja córka!
— Ona żyje.
— Żyje! A! Dzięki Ci, Boże, żeś mi oszczędził tego nowego nieszczęścia... Gdzież ona jest?...
— Tutaj.
— W Sain-Ouen?
— W moim domu... Przy swj babce, Weronice Sollier, odźwiernej fabrycznej... tej, która ci otworzyła i przyprowadziła
— Więc to dziecko, które widziałem przy, niej to moja... to Marta... to moja córka... Więc dlatego zdawało mi się, że w jej rysach odgaduję rysy biednej Germany?.. Ryszardzie, ja muszę zobaczyć moją córkę... muszę