Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/179

Ta strona została przepisana.

— Wiem, że są skrupulatne... niezłomne... To też wszyscy pana szanują.
— Uważasz mnie za uczciwego człowieka? — Któżby sobie pozwolił o tem wątpić?
— Nie wątpiłabyś memu słowu, gdybym przysiągł?
— Ależ to byłoby zniewagą!.. wątpić! — Otóż ja chcę bronić przed panią pana Gabryela Savanne.
— Pan?
— Tak, ja... Nie wybaczam jego winie... jego zbrodni... i pojmuję, że są rany tak głębokie, iż zabliźnienie ich jest jeżeli nie niemożebne, to przynajmniej bardzo trudne. Ale, jak pani powiedział pan Gabryel Savanne — i ja jestem tego zdania — żal szczery zmniejsza winę.
— A czy ranę czyni mniej bolesną? — wyszeptała Weronika głosem głuchym.
— Nie, ale nakazuje trochę pobłażliwości dla tego, który ją zadał.
Pani Sollier potrząsnęła głową smutnie.
Ryszard Verniere ciągnął dalej ze wzruszeniem, prawie uroczyście: — A ja pani przysięgam — słyszysz pani, przysięgam — iż żal pana Savanne jest głęboki i szczery, że jego cierpienie dziś wyrównywa cierpieniu pani, że wstydzi się swego postępowania, że wyrzuty go zabijają i że stał się, godnym litości... godnym pożałowania...
Dreszcz nerwowy wstrząsnął ciałem Weroniki.
Nie mogła wierzyć temu, co słyszała.
Pan Verniere — którego szanowała najbardziej ze wszystkich na świecie — prosi o łaskę dla kata Germany.