Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/186

Ta strona została skorygowana.

Poruszony aż do głębi wnętrzności, zapomniał o strasznym powodzie, dla którego zmuszał się w obecności swej córki.
Pod wpływem jej spojrzenia, tak dobrego jak i jej głosu, postąpił krok naprzód z rękoma wyciągniętemi, jak gdyby chciał pochwycić dziecko i przycisnąć do piersi.
Popchnięta instynktowną i nieświadomą sympatyą, Marta miała już pójść ku niemu.
Weronika zatrzymała ją.
— Pieszczotko — rzekła do niej — posłuchaj mnie i przyjrzyj się dobrze osobie, do której mówiłaś... Ten pan, ten oficer, chce, ażebyś wiedziała, kto on jest, i dlaczego chciał się z tobą widzieć... chce, ażeby ci powiedzieć, jakie węzły ścisłe łączą go z tobą... Chce, jako człowiek świadomy zupełnie swych postępków, abyś ty, dziecko, poznała jego postępki i osądziła je... Czy rozumiesz mnie, moja droga?..
Z zachwycającą skromnością odpowiedziała Marta:
— Rozumiem, moja dobra babciu, słysząc, jak mówisz tak, że chodzi o coś bardzo poważnego, gdyż głos twój taki smutny... I mnie to zasmuca... Dlaczego?.. Powiedz...
Weronika uczyniła wysiłek, ażeby mówić.
Łatwo odgadnąć, jak było dla niej bolesnem tłomaczyć wnuczce powody tego widzenia ubłaganego, a raczej wymaganego przez Ryszarda Verniere.
— Marto, dziecko moje — rzekła głosem nie dość pewnym — mamusia twoja zapewne mówiła ci nieraz o człowieku, który ją opuścił?..