— Tak, mówiła mi, babciu, w chwili, gdy miała odejść do Boga...
Ruchem gorączkowym Weronika wskazała Gabryela Savanne.
— Otóż, dziecko moje — powtórzyła — człowiek, którego matka twoja kochała a który za miłość tę odpłacił jej najokrutniejszem i najniesprawiedliwszem opuszczeniem... Oto on... To twój ojciec...
Skutek, wywarty tem nagłem odkryciem, nie był taki, jakiego się spodziewała pani Sollier.
Czyż to tylko fikcya, wymyślona przez powieściopisarzy i dramaturgów w tych słowach: głos krwi.
Dość, że gdy Weronika zaledwie powiedziała: to twój ojciec, a Marta, już wyrwawszy się z objęć babki, wydała okrzyk i pobiegła do marynarza, wołając:
— Tatuś... tatuś...
Na ten krzyk, upajający go radością, kapitan okrętu odpowiedział:
— Córko moja... Córko!..
I otworzył ramiona, sądząc, że Marta się w nie rzuci.
Ale nagle dziecko zatrzymało się, a w oczach jego ak łagodnych zapaliły się błyski wrogie.
— Pan się nazywa Gabryel, wszak tak? — zapytao głosem, który się stał prawie ostrym.
— Tak, Gabryel, moja ukochana córko, twój ojciec... nazywaj mnie swym ojcem...
I teraz on zbliżył się do dziecka.
Dziewczynka cofnęła się i, wybuchnąwszy płaczem wyjąkała:
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/187
Ta strona została przepisana.