Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

Marta podniosła wilgotne oczy na Weronikę i ujęła ją za rękę.
— Babciu — zaczęła głosem bardzo cichym i jakby złamanym, który jednak powoli stawał się silniejszym — w dniu, kiedy mamusia umarła, po raz pierwszy mówiła mi o moim ojcu... Potem, napłakawszy się bardzo, dała mi list, mówiąc do mnie: Spal go... trzeba zapomnieć, co ci zrobiono złego... Wtedy mamusia przycisnęła mnie do serca... i ucałowała bardzo mocno, potem głosem gasnącym dodała: — Bądź dobrą, moja Marteczko, bądź odważną, bądź grzeczną, pozostań zawsze uczciwą dziewczyną, myśl o swej mamie, gdy już jej nie będzie, módl się za nią, a jeżeli Bóg pozwoli, że znajdziesz się kiedyś wobec swego ojca... przebacz mu, jak ja mu przebaczam...
I Marta z twarzą, zalaną płaczem, rzuciła się w ramiona Gabryela Savanne, który upadł na kolana przed nią.
— Tatusiu!.. tatusiu!.. — wyjąkała, całując go — to przebacza ci mamusia!..
Gabryel ściskał Martę i, o mało jej nie dusząc, pokrywał pocałunkami.
Ryszard Verniere ukradkiem ocierał łzy płynące mu po policzkach.
Tylko Weronika blada i sztywna, jak posąg, nie wydawała się jeszcze rozbrojoną.
Marynarz zwrócił ku niej błagalne spojrzenie.
Marta zrozumiała to nieme błaganie, zawarte w tem spojrzeniu.