Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/192

Ta strona została przepisana.

W tej chwili jesteśmy wszysko troje zebrani w jednej wyłącznej myśli: zapewnienia przyszłości Marty, twej ukochanej wnuczki.
Pan Savanne powiedział mi, że drugiego stycznia, to jest za trzy dni, musi powrócić na morze, jutro więc wieczorem musi wyjechać z Paryża, ażeby zdążyć na swe stanowisko. Życie marynarza, udającego się w daleką podróż, jest w ręku Boga... Na Oceanie burze zdarzają, się często — trzeba wszystko przewidzieć. — Może Gabryel Savanne nigdy się już nie zobaczy ze swą córką...
— Dlaczego pan to mówisz, panie Verniere? — zawołała Weronika.
— Przyjaciel mój słusznie to mówi, pani Sollier — odparł kapitan okrętu — być może, że nigdy, i będzie to dla mnie zasłużoną karą, bo ja kocham już to dziecko, z całej mojej duszy.
Ryszard Verniere ciągnął dalej:
— Wiesz już pani, w jakim celu przyszedł on do mnie... przeznaczył ze swego majątku sumę trzykroć sta tysięcy franków.
— Trzykroć!!. — powtórzyła Weronika, zdziwiona wysokością wygłoszonej sumy.
— Ma do tego niezaprzeczone prawo, nie potrzebując za życia zdawać rachunku swemu synowi, jedynemu spadkobiercy, a zresztą, suma ta pochodzi z dochodów, które mógłby był wydawać bez zubożenia swego syna.. Pan Savanne złożył w moje ręce tę sumę dla córki Germany, a pieniądze te były przeznaczone dla matki, gdyby była żyła.