Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/193

Ta strona została przepisana.

— Ale to zanadto... — wyszeptała nieśmiało pani Sollier.
— Nie! ale tego dosyć — odparł przemysłowiec, poczem ciągnął dalej: — Życzeniem Gabryela jest, ażebym zachował te trzykroć sto tysięcy franków, ażebym niemi obracał w robotach fabrycznych... nie mogę mu tego odmówić... Zgadzam się i zużytkuję kapitał, od którego płacić będę procenty w stosunku czterech od sta rocznie, co da Marcie dwanaście tysięcy franków rocznego dochodu, a suma ta, przeznaczona do rozporządzenia pani, wystarczy na wychowanie dziecka na pensyi. Jestem pewien, że zbierzesz pani jeszcze oszczędności, które, dodane do kapitału, powiększą w swoim czasie znacznie i dochody...
— O! z pewnością proszę pana — odrzekła pani Sollier — przy takiej sumie Marta będzie mogła otrzymać ładne wykształcenie, a jeszcze się wszystkiego nie wyda.
Przemysłowiec podchwycił:
— Życzyłbym sobie, ażebyś nie opuściła mego — domu, aby nie ściągnąć niczyjej uwagi na wypadki, które zaszły. Czy chcesz, Weroniko?
— O! ja pana nie opuszczę nigdy, jeżeli mi pan pozwolisz! — zawołała dzielna kobieta — pragnę zachować obowiązek odźwiernej fabrycznej aż do dnia, kiedy Bóg powoła mnie do siebie... Byłeś pan dla mnie zbyt dobrym, zbyt litościwym, i ja też pragnę okazać panu bezustanku dowody mego przywiązania i wdzięczności
— Godną jesteś kobietą, Weroniko!
— Postępując tak, ja, panie Ryszardzie, spełnię tylko mój obowiązek... To pan raczy się zająć uregulowaniem bytu mej wnuczki, skoro pan Savanne musi odjechać...