Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/196

Ta strona została przepisana.

— Obecnie — dodał Ryszard Verniere — wręczę ten kwit pani Sollier.
— Mnie!.. — zawołała Weronika z gestem odmownym.
— A tak, pani, a nie komu innemu — rzekł żywo kapitan okrętu. — Pani jesteś opiekunką naturalną swej wnuczki... pani wyobrażasz jej prawa przy każdej sposobności. Weź więc pani ten kwit, to przyszłość naszej drogiej Marty, a mieć ją będziesz w swem ręku.
Ryszard Verniere podał kwit odźwiernej fabrycznej, mówiąc:
— Nie zapominaj, pani Sollier, że, gdybym umarł przed dojściem do pełnoletności lub przed wyjściem za mąż Marty, obowiązkiem twoim byłoby natychmiast upomnieć się o ten kapitał u moich sukcessorów. Pojmujesz?
— Uczynię to, skoro ma to być moim obowiązkiem — odpowiedziała Weronika.
Wzięła papier i dodała, zwracając się do Gabryela Savanne:
— Tam, z wysokości, biedna moja Germana widzi pana i raduje się z tego, co czynisz dla jej córki, i dziękuje ci przez usta moje.
W tejże chwili służąca Magdalena weszła do gabinetu swego pana, oznajmiając, że obiad podany.
— Idziemy — odrzekł Ryszard.
— Proszę panią, niech Marta będzie gotowa jutro bardzo wcześnie — odezwał się Gabryel do Weroniki. — Przyjdę ją zabrać i pójdziemy uklęknąć razem na mogile jej matki.
— Bądź pan spokojny, dziecko będzie gotowe.