Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/197

Ta strona została przepisana.

I pani Sollier odeszła, idąc jak we śnie, zaledwie mogąc dać wiarę niespodziewanym wypadkom, które po sobie nastąpiły w tak krótkim czasie.
Gabryel Savanne już nie wyglądał na tego samego człowieka.
Wyraz prawie radosny zastąpił ponure zniechęcenie w jego wzroku.
— A! Ryszardzie! Ryszardzie! — zawołał — jak ci okazać moją wdzięczność..! Teraz moje sumienie uspokoiło się! Mogę iść, aby ucałować mego syna i uścisnąć rękę brata, bez obawy, iż wyczytają z mej twarzy cierpienia, które mnie udręczały.
— Kiedy pójdziesz do Daniela? — zapytał przemysłowiec.
— Jutro, zaraz po powrocie z cmentarza,..
— Ja jutro będę, jak co niedziela, jadł obiadł u Daniela, ażeby się zobaczyć z mą córką, to się z tobą spotkam...
— Nie zdradź mnie, przywitaj się ze mną, jak gdybyś mnie jeszcze nie widział.
— Bądź spokojny... Dla ciebie w tym razie gotów jestem nawet kłamać, co mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło...
— Bóg przebaczy ci to kłamstwo! — odrzekł Gabryel z uśmiechem.
— Kiedy wracasz do Tulonu?
— Muszę tam przybyć drugiego stycznia w południe, ażeby odpłynąć z portu o godzinie czwartej wieczorem. Wsiądę więc na kuryer pierwszego stycznia o go-