— Nie.. nie... — wyszeptała, mówiąc sama do siebie — gdyby mi się zdarzył przypadek... gdybym umarła nagłą śmiercią... to zrobionoby rewizyę w tej szafie i kto wie, w czyje ręce dostałby się ten papier... Wiesz dobrze, że pan Verniere jest uczciwym człowiekiem i że gdyby nawet ten papier nie istniał, nie zawahałby się oddać Marcie depozytu, który mu został powierzony... Ale gdyby i on umarł, a ten dowód znikł... Śmierć przychodzi, nie uprzedziwszy nas — wszelkie ostrożności należy przedsiębrać — chodzi tu o majątek mej wnuczki.
— O czem tak myślisz, babciu?
— O tobie, moje dziecko, jak zawsze... gdzie schować ten cenny papier...
— I wiesz już gdzie?
Weronika zawahała się, potem nagle uderzona nagłem natchnieniem, wykrzyknęła:
— Tak, wiem...
I, usiadłszy naprzeciw stoliczka, przy oknie umieszczonego, wzięła z tego stołu gruby kłębek bawełny.
— Rozwiniemy ten kłębek, moja pieszczoszko — rzekła do dziecka. — Usiądź tu, naprzeciw mnie.
Marta pośpieszyła to uczynić.
Przy jej pomocy pani Sollier rozwinęła kłębek, potem złożyła w ośmioro kwit Ryszarda Verniere i około niego okręciła bawełnę w kłębek.
— Widzisz, moja droga, lepiej schować byłoby trudno, tu przecież niktby tego nie szukał...
Marta uśmiechnęła się.
— Tak, wyborne schowanko! — odrzekła z przekonaniem.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/200
Ta strona została skorygowana.