Marta bawiła się lalką w pokoju na piętrze. Kataryniarz i Weronika znaleźli się sami.
— Magloire — odezwała się doń pani Sollier — jesteś dobrym i zacnym chłopcem. Dowiodłeś, że masz, jak rzadko, szlachetne serce... że na twą przyjaźń liczyć można bez zawodu. Mam w tobie najzupełniejsze zaufanie i jestem pewna, że w razie potrzeby, mogłabym w zupełności powierzyć ci moją wnuczkę.
— O, z pewnością, pani Sollier.
— Otóż posłuchaj mnie... Chcę ci powierzyć tę ważną i wielką tajemnicę...
— Nadstawiam uszy...
— Znalazłam ojca mej wnuczki...
Magloire podskoczył.
— Znalazłaś pani ojca Marty — zawołał — tego łotra, który opuścił Germanę, przez którego biedaczka umarła z biedy?
— Tak, Magloire.
— Widziałaś się pani z nim... Mówiłaś...
— Tak, Magloire.
— I nie udusiłaś nędznika?
— Przebaczyłam mu.
Mańkut jakby oniemiał ze ździwienia.
— Przebaczyłaś mu pani? — wyszeptał dopiero po chwili. — E! nie wierzę, pani.
— Bezwątpienia winien on jest — podchwyciła Weronika — ale nie tak znów, jakby się zdawało.
— Doprawdy?
— Opuszczenie Germany było zupełnie od jego woli niezależne.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/216
Ta strona została przepisana.