Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/218

Ta strona została przepisana.

czynka nie zazna biedy. Oddasz ją pani na pensyę, ażeby się uczyła?
— Jak najprędzej.
— To i pani opuści fabrykę?..
— Nie... ja tu pozostanę na swem miejscu?
— E!..
— Dlaczego się tak dziwisz?.. Pieniądze Marty nie należą do mnie...
— Ależ przy dwunastu tysiącach franków będziesz pani miała więcej, niż potrzeba na utrzymanie was obu.
— Tak, ale wszystkiego wydawać się nie będzie; resztę się będzie zbierało i to powiększy jej posag...
— Jakież pani masz serce, pani Sollier — wyrzekł mańkut ze zdziwieniem. — Nic dla siebie.
— Jestem trochę do ciebie podobną, Magloire — odparła Weronika z uśmiechem.
— O! ja to co innego..! Ja nikogo nie mam po za sobą...
— A matka?
— Daję, co jej potrzeba; stara już jest, kochane matczysko, i nie potrzebuję dla niej robić oszczędności.
— Matka pewnie jest w moim wieku?
— Tak, pewnie...
— To ona zrozumiałaby dobrze, iż wśród tej radości z zapewnionej przyszłości Marcie, mam jeszcze wielkie zmartwienie, a raczej straszny niepokój.
— Zmartwienie? niepokój? — powtórzył mańkut.
— Pomyśl tylko, gdybym ja umarła, zanim Marta dojdzie do rozumu i będzie mogła sama się pokierować? Coby się z nią stało?