— A z tej kasy przejść mają do naszej. Pewny jestem cyfry. Teraz chodźmy prędko. Im prędzej prowadzić będziemy interes, tem więcej będziesz miał czasu dla dostania się do Servilleres... Wiatr dąć ci będzie w nos. Podróż będzie ciężka. Masz torbę?
— Mam.
— A zapałki?
— Mam.
— To dobrze. Znasz drogę z Saint-Ouen do Survilliers?
— Doskonale.
Idąc, Klaudyusz pokazał Robertowi miejsce, gdzie schował welocyped.
— Masz tu cudny bicykl — rzekł. — Instrument pierwszorzędny. Na tej maszynie uciekniesz z pieniążkami.
— Wprzód trzeba je zabrać — odpowiedział Robert Verniere.
— I to nastąpi niebawem. Chodźmy... a ostrożnie, chociaż hałasowania nie mamy się czego lękać... Parobek śpiący w stajni, spił się jak bela, a pies odźwierny zajada obiad w sąsiedniej restauracyi.
Szli wolniej, pomimo jednak wszelkich ostrożności, odgłos ich kroków rozlegał się na zmarzniętej ziemi.
Na szczęście dla nich, głuszył je ryk gwałtownego wiatru.
Nagle Klaudyusz przystanął.
Znajdowano się naprzeciw bramy sztachetowej, wychodzącej na domki rzeczne i fabryki.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/224
Ta strona została przepisana.