Kilka słów, napisanych na tej kopercie w sobotę wieczorem przez Ryszarda Verniere, ściągnęło jego uwagę; zdziwił się, czytając:
I ten pakiet zniknął również w torbie.
Podczas gdy łotr wykonywał swą ohydną robotę z zimną krwią, zwiększającą się z każdą chwilą, w miarę jak się utrwalało powodzenie, poniższy wypadek zaszedł po za pawilonem.
Klaudyusz Grivot, wciąż stojący na czatach, jak najuważniejszy wartownik, nagle drgnął.
Wiatr przyniósł mu odgłos klucza, kładzionego do zamku, obok mieszkanka odźwiernej fabrycznej.
Natychmiast spojrzał w tym kierunku.
— Niezawodnie ten pies odźwierny wraca — rzekł do siebie niespokojnie. — Stare bydlę lepiejby zrobiło, gdyby jeszcze z kwadrans dłużej posiedziało u matki Aubin...
Nagle cofnął się, jakby chciał się schować w mur, przy którym stał oparty, pod osłoną ciemności.
Furtka od ulicy Hordoin, oświetlona płomykiem gazowym, obróciła się na zawiasach i Klaudyusz poznał wysoką postać Ryszarda Verniere.
Drżenie nerwowe wstrząsnęło nim od głowy do stóp.
— Wszystko przepadło! — pomyślał.
I prawie bezwiednie wydobył z kieszeni rewolwer i wyjął pałeczkę, zabezpieczającą od strzału.
Przemysłowiec, zamknąwszy furtkę za sobą na klucz, przechodził przez podwórze, spojrzawszy na pokoik odźwiernej.