Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/230

Ta strona została przepisana.

Szedł prosto do swego mieszkania.
Klaudyusz Grivot zwrócił ku niemu lufę rewolweru.
Ale przestrach m i osłupienie uczyniły go niezdolnym do działania.
Nie strzelił.
Ryszard Verniere zatrzymał się nagle przed drzwiami otwartemi korytarza.
— Co to znaczy? — wyszeptał ze zdziwieniem. — Czyżby tam była pani Sollier?
Zapuścił się w korytarz.
Majster, wciąż nieruchomy, wydawał się człowiekiem, dotkniętym raptownie paraliżem.
Krzykiem i wołaniem chciałby był ostrzedz Roberta.
Nie mógł.
Język i usta odmówiły mu posłuszeństwa.
Nawet czuł się niezdolnym do ucieczki.
Nie był w stanie postąpić ani kroku.
Objawy tego rodzaju są mniej rzadkie, niż możnaby przypuszczać.
Ileż to razy bywało, że przestrach czyni istotę ludzką niezdolną do ujścia przed niebezpieczeństwem śmiertelnem, a jednak łatwem do uniknięcia.
Idąc korytarzem, prowadzącym do gabinetu, od którego drzwi Robert nie zamknął, Ryszard Verniere zobaczył światło w tymże gabinecie.
Wstrząśnięty nagłem przeczuciem pobiegł.
Robert, stojąc przed kasą, włożył do torby depozyt, złożony jego bratu przed dwoma dniami przez kapitana Gabryela Savanne.