Ryszard Verniere poznał złodzieja.
Krzyk oburzenia wyrwał się z jego ust.
Krzyk ten usłyszał Robert, który się obrócił przerażony, i usłyszany też został przez Klaudyusza Grivot.
Przemysłowiec skoczył ku zbrodniarzowi, który go rabował, i schwycił go za gardło.
— A! więc to ty!.. ty, przyszedłeś mnie okraść!.. A! nędzniku!..
Słowa te wyrzekł głosem tak okrutnym, że Robert zrozumiał, iż trzeba walczyć i w walce tej być silniejszym, w przeciwnym razie nastanie ostatnia jego godzina...
Z siłą, którą dziesięćkroć zwiększało, grożące niebezpieczeństwo, Robert zdołał się wydrzeć z rąk szarpiących, które go ściskały za gardło.
Rzucił się ku drzwiom.
Jednym skokiem Ryszard go dogonił i znowu go miał pochwycić, ażeby tym razem już nie wypuścić.
Nędznikowi czerwone plamy stanęły przed oczyma.
Nie miał czasu się wahać.
Trzeba było zabić lub umrzeć! Na kominku, po za biurkiem, błyszczała lufa niklowa rewolweru.
Robert go spostrzegł.
Zgiąwszy się we dwoje, przesunął się pod wyciągniętemi ramionami starszego brata, doskoczył do kominka i porwał broń.