Ryszard rozgorączkowany już się go czepiał, krzycząc:
— Do mnie! na pomoc! złodziej!..
Nie zdążył dokończyć.
Robert wystrzelił.
Ryszard z piersią, przedziurawioną od kuli, padł na wznak na biuro, które zatrzęsło się pod tym ciężarem.
Lampa naftowa, zapalona kilka chwil temu, przez wspólnika Klaudyusza, spadła na podłogę i stłukła się, a płomienie nagle ogarnęły gabinet.
Ręce zaciśnięte inżyniera nie puszczały ubrania brata i pociągnęły go za sobą w upadku.
Robertowi zakręciło się w głowie.
Ogień go otaczał...
Walka ostateczna zawiązała się między konającym i złodziejem.
Huk strzału z rewolweru, którego użył bratobójca, doleciał do uszu Klaudyusza Grivot.
Co miał czynić?
Kto strzelił?
Czy kto był ranny?
Czy kto był zabity?
Pytania te mąciły mu się w mózgu; na żadne z nich nie mógł sobie odpowiedzieć.
Pani Sollier, jakkolwiek się położyła, jeszcze nie spała.
Doskonale słyszała, jak drzwi od ulicy Hordoin otworzyły się i zamknęły i rzekła do siebie:
— To pan Ryszard powraca.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/232
Ta strona została przepisana.