Kilka minut upłynęło, poczem drgnęła gwałtownie, posłyszawszy jakkolwiek osłabiony odległością krzyk Ryszarda Verniere, zastającego brata nad rabunkiem kasy.
Wystraszona zeskoczyła z łóżka i otworzyła pośpiesznie okno w pokoju swoim, wychodzące na dziedziniec fabryczny.
Wtedy zobaczyła drzwi od mieszkania pryncypała otwarte i usłyszała odgłos wystrzału, następujący po wołaniach przeraźliwych.
— Kradną i mordują — rzekła do siebie oszołomiona.
I, nie myśląc nawet o niebezpieczeństwie, na jakie się naraża, zapominając o swoim wieku, ledwie zarzuciwszy na siebie spódnicę, jak wicher wybiegła z pokoju, przebiegła przez podwórze i przybyła na próg mieszkania Ryszarda, w chwili, gdy Robert, nareszcie wyrwawszy się, wybiegał na podwórze.
Przy chwiejącem się świetle gazowem, poznała człowieka, którego pan Verniere przyjął przed dwoma dniami i którego następnie zakazał jej wpuszczać do fabryki.
Człowiek ten miał na sobie torbę bardzo wypchaną.
— Złodziej! Na pomoc! — krzyknęła Weronika co miała sił.
I rzuciła się na bandytę.
Ten odskoczył w tył.
— Milcz!.. — rozkazał. — Albo umrzesz!..
Groźba ta nie przestraszyła odważnej kobiety.
Rzuciła się znów na człowieka, który był niezawodnie złodziejem, może nawet zabójcą!
Uczepiła się go rękoma.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/233
Ta strona została skorygowana.