Jedna z nich napotkała przedmiot metaliczny, i palce zacisnęły go w sobie machinalnie.
Był to łańcuszek od zegarka.
Weronika krzyknęła znowu:
— Na pomoc!.. złodziej!..
W tej chwili jaskrawe światło oświetliło podwórze. Cały budynek, w którym znajdował się gabinet przemysłowca, objęty został ogniem.
Płomienie lizały belki korytarza, a wśród tych płomieni ukazał się, czołgając, rzężąc, Ryszard Verniere, i upadł na progu, wydając ostatnie westchnienie.
— Do mordercy!.. — zawołała tym razem Weronika.
Klaudyusz Grivot nie stracił ani jednego szczegółu z tego ponurego dramatu.
Gdyby się ten dramat przewlekał, gdyby nadbiegnięte na wołanie tej kobiety, Robert byłby zgubiony, i rozwiałyby się marzenia piękne o majątku.
Pożar, pod gwałtownością wiatru przybierający ogromne rozmiary, zwiększał jeszcze niebezpieczeńtswo.
Trzeba było ryzykować wszystko.
Klaudyusz podniósł rewolwer do góry, mierzył przez chwilę i nacisnął cyngiel.
Pani Sollier, nie wydawszy nawet krzyku, ugodzona w głowę, tuż pod skronią, runęła obok nieruchomego ciała Ryszarda.
Przy upadku palce sztywne nie puściły przedmiotu, który się oderwał od zegarka, gdy chciała zatrzymać mordercę.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/234
Ta strona została przepisana.