Robert, uwolniony od jej uścisku, pobiegł ku furtce w parkanie, oddzielającym warsztaty od mieszkania.
Tam czekał nań Grivot.
— Szybko uciekać! — rzekł. — Ani chwili do stracenia... Masz pieniądze?..
— Mam!
Obaj biegli przy sobie, trącając się łokciami, powstrzymując oddech, a od wzmagających się płomieni cienie ich tańczyły na bruku.
Wydostali się po za budynki fabryczne i na drogę.
— Do roweru! — powiedział wspólnikowi Grivot — zmykaj jak zając... Wszystko się powikłało... A szkoda, tak dobrze szło!.. Ja wracam do hotelu matki Aubin.
I, przecinając pole na przełaj, krokiem gimnastycznym podążył do swego mieszkania.
Robert bez trudności poznał miejsce, gdzie schowany był welocyped majstra, wydobył go z rowu, dosiadł ze zręcznością wytrawnego jeźdźca, podążył przez ulicę Hordoin, prowadzącą do Saint-Denis, zkąd udać się miał do Aubevillars i Bourget.
Wołania pani Sollier o pomoc stawały się daremne, zginęły wśród wycia wichru.
Domy mieszkalne, dość odlegle położone od fabryk w Saint-Ouen, były zamknięte.
Rzadkie sklepy kupców win, gdzie znajdowali się jeszcze zapóźnieni biesiadnicy, miały drzwi pozamykane.
Tam śmiano się, śpiewano na cześć Nowego Roku, i nikt ani przypuszczać mógł, że fabrykę Ryszarda Verniere trawi pożar.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/235
Ta strona została przepisana.