Dopiero z miasteczka Saint-Ouen spostrzeżono płomienie.
Zewsząd dało się słyszeć:
— Pali się!
— Ogień w dokach!
Tak w pierwszej chwili powszechnie myślano.
Rzucono się na wybrzeże Sekwany.
Klaudyusz Grivot, który, ażeby powrócić do siebie, przelazł przez parkan przy restauracyi pani Aubin i udał, że wychodzi ze swego pokoju, wbiegłszy do sali, gdzie Magloire śpiewał jeszcze w otoczeniu kilku robotników, zawołał ze zmienioną twarzą:
— Więc wy nie słyszycie! Nic nie widzicie! Ogień jest w fabryce i wołają na pomoc!
— Ogień w fabryce! — powtórzył Magloire, blednąc. — Dalej, dzieci, biegnijmy.
I wybiegł jak obłąkany, a za nim majster, robotnicy i kobiety.
Olbrzymia łuna płomieni krwawiła niebo.
Ogień dosięgał warsztatów, a wiatr roznosił snopy iskier na wszystkie strony.
Fabryka farb i lakierów, przytykająca do fabryki Verniere, zaczęła się palić.
Wśród trzasku pożaru usłyszano głos dziecka, wołającego o ratunek.
Był to głos małej Marty, która obudziła się i widziała niebezpieczeństwo.
— Ale to Marta!.. to Marta!.. — rzekł Magloire zgnębiony.
I pobiegł jeszcze prędzej.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/236
Ta strona została przepisana.