Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/237

Ta strona została skorygowana.

Krzyki i wołania krzyżowały się ze wszystkich stron, lecz pomoc nie przybywała.
Nareszcie utworzyła się gromadka ludzi.
Marta usłyszała głosy i nabrała trochę odwagi.
Brama, wychodząca na ulicę Hordoin, była zamkniętą.
Napróżno pukano coraz silniej.
— A gdzież jest pani Sollier? — zawołał Magloire. — Dlaczego nie odpowiada?.. Dlaczego nie przychodzi, ażeby otworzyć?
Jednocześnie dał się słyszeć znowu głos dziecka:
— Babciu! babciu!.. gdzie babcia jest? Niech babcia przyjdzie... Ja się boję!..
— Prędko, drabiny! — zawołał kataryniarz — przejdę przez parkan i otworzę bramę.
Magloire, chociaż miał jedno ramię, odznaczał się wielką zręcznością.
Klaudyusz Grivot oparł się o parkan i złożył ręce na krzyż przed sobą, jakby dla dania punktu oparcia.
Mańkut podskoczył, schwycił się za wierzch parkanu, okraczył go i zeskoczył na podwórze.
W dali słychać było dzwony, bijące na alarm.
Pochodnie ukazywały się na drogach w różnych kierunkach.
Sikawki przybywały z Gesenevilliers, z Saint-Denis i z Saint-Ouen, ale miały jeszcze sporo drogi do przebycia, a huragan wzmagał działanie pożaru.
Magloire, zeskakując na dziedziniec fabryczny, zawołał do małej Marty:
— Odwagi, moje dziecko ja tu jestem!..