Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/240

Ta strona została przepisana.

Nic nie mogło być ocalonem z fabryki Ryszarda Verniere, i jedynym przedmiotem ratunku były doki.
Zalewano je też co chwila strumieniami wody.
Magloire, oszołomiony wobec Ryszarda Verniere nieżywego, i Weroniki, nieruchomej, może również martwej, zaczynał także głowę tracić.
Jęki małej Marty rozdzierały mu serce.
Przypomniał sobie złowrogie przeczucia Weroniki.
Przypomniał sobie też, iż zaprzysiągł opiekować się mieniem tego dziecka, i postanowił dotrzymać przysięgi.
— Moja pieszczotko — rzekł do dziecka — spotkało cię nieszczęście, być może większe jeszcze, niż przypuszczasz... Babka twoja mówiła mi o tobie... trzeba pomyśleć o twoim majątku.
— O moim majątku — powtórzyła zupełnie machinalnie.
— Tak...
— A to muszę panu powiedzieć o kłębku bawełny babci.
— Co to znaczy?
— Babcia powiedziała mi tak: Patrz, ten kłębek, w razie mojej śmierci, weźmiesz i zaniesiesz panu Verniere, lub naszemu dobremu przyjacielowi, kataryniarzowi.. Ale babcia nie umarła?
— Spodziewam się, że nie... Ale znajduje się w niebezpieczeństwie, a pan Verniere umarł.
— Umarł! on!.. Czy być może?
— Niestety!
— I babcia jest w niebezpieczeństwie?., to, gdyby umarła, jabym została sama?..